Przygotowując prezentację na konferencję „Future of Crowdfunding” opisywałem bariery rozwoju tego mechanizmu na rynkach wschodzących (zobacz zapis relacji na żywo z Berlina). Z uwagi na zamieszanie związane z techniczną i organizacyjną otoczką mojego wystąpienia, dość mocno oderwałem się od pierwotnego planu. Dopiero jak zacząłem opowiadać o tym, dlaczego waluty w krajach rozwijających się nie są sprzymierzeńcem rozwoju nowych modeli biznesowych.
Po pierwsze, na całym świecie każdy ma pewne obiekcje, obawy, a co najmniej zapaloną czerwoną lampkę, gdy płaci w walucie innej niż rodzima. Zgadzamy się na to, rezerwując tani lot w Ryanair, ale dość często porzucamy ścieżkę zakupową jeśli portal e-commerce nie pokazuje nam cen w złotówkach. Nie wiadomo jaki kurs wybierze bank, wiadomo, że pewnie naliczy prowizję za przewalutowanie, a poza tym z tymi frankami, euro i dolarami to zawsze coś śmierdziało. Oczywiście, w Polsce jeszcze nie ta skala, żeby radykalnie nas to ograniczało. Natomiast tak jak my niechętnie wspieramy projekty i generalnie płacimy w obcych walutach (vide zbiórka na Mariana Wantołę, animatora Reksia), tak nie przyciągniemy tego małego, społecznościowego kapitału do złotówki.
Z drugiej strony, co mocno podkreśliłem, stosunek wymiany walut kraju rozwijającego się i rozwiniętego, przeważnie jest dlatego drugiego bardzo korzystny. Equity crowdfunding w całej Unii Europejskiej jest (poza nielicznymi wyjątkami) limitowany do 100 000 euro. Gdy powiedziałem, że przeciętna wysokość pierwszej rundy finansowania start-upów technologicznych przez aniołów biznesu, fundusze VC i w ramach konkursów na dotacje to ok. 125 tys. EUR, parę osób nerwowo poruszyło się w fotelach. Bo to prawda! Za 100 tys. EUR w Niemczech można zrobić nieporównywalnie mniej, niż w Polsce, gdzie dochodzą jeszcze kwestie tańszej siły roboczej i koszty utrzymania.
Wniosek jest zatem taki, że nasza lokalna i nie ceniona przez Zachód waluta może być stanowić paliwo dla rozwóju crowdfundingu (także nie udziałowego), o ile uda się zainteresować nim zagraniczny kapitał. Po „Future of Crowdfunding” nie mam wątpliwości, że ten kapitał wręcz na to czeka, ale nie wystarczy mieć portal finansowania społecznościowego by go przyciągnąć.